Amatorski Klub Filmowy Kontrapunkt powstał w roku 1966, formalnie nikt go nie zlikwidował i istnieje nadal. Choć od lat już tylko na papierze.
W Polsce Ludowej tworzenie amatorskich filmów było zajęciem dla prawdziwych pasjonatów. Kręciło się oczywiście przy pomocy tradycyjnych, analogowych kamer (zwykle na taśmie światłoczułej 8 mm). Sprzęt taki był trudno dostępny, podobnie jak taśma. Jakość filmów była kiepska, bo po prostu lepszych kamer i taśm na rynku nie było. A i osoby kręcące się kamerami budziły zainteresowanie bezpieki. Dopiero w drugiej połowie lat 80. pojawiły się tu i ówdzie kamery wideo VHS.
Słowem szczecinecki AKF Kontrapunkt był enklawą pasjonatów, kolorową (choć kręcono filmy czaro-białe) plamą w szarzyźnie PRL. Nazwiska takie jak Władysław Paliga, Zbigniew Gabalis, Józef Ludkowski, Witold Możejko, Witold Ostrowski, Wacław Relski, Mieczysław Morawski, Krzysztof Królikowski zapisały się złotymi zgłoskami w historii Szczecinka. Nie tylko dlatego, że parali się sztuką filmową, ale dlatego iż udokumentowali Szczecinek takim, jaki był.
CZYTAJ TEŻ:
I właśnie dzięki panu Zdzisławowi Szyszło, filmowcowi i fotografowi ze Szczecinka, możemy poznać klimat i warunki, w jakich pracowali. I nie chodzi tu tylko o ograniczenia sprzętowe i materiałowe…
- Zdarzenie miało miejsce około roku 1970, może 1972 –
wspomina Zdzisław Szyszło.
- Pracownia nasza mieściła się na drugim piętrze w Powiatowym Domu Kultury. Po przejściu z klatki schodowej na korytarz, skręt w prawo i nasze drzwi to były ostatnie po stronie lewej.
Jedno duże pomieszczenie, około 30 metrów, okna wychodziły na ulicę 9 Maja (dziś Bartoszewskiego). - Za sąsiadów mieliśmy muzyków, do których, wtedy, ze starszą siostrą przychodziła Małgosia Ostrowska – pisze nasz bohater. - Tam spotykaliśmy się i tam było centrum naszego klubowego życia.
I dalej: - Zdarzenie o którym dalej piszę, należy umiejscowić w czasie. To był czas wszechwładnej potęgi PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – red.). W Polsce nie można było nawet… bez co najmniej powiadomienia towarzysza sekretarza powiatowego. Partyjny aktyw nieustannie i ciągle robił jakieś zjazdy, konferencje, publiczne narady na wielkich salach...
Partia miała być wszechwidoczna w obecności i dobroczynności a próby myślenia inaczej były niemile widziane.
I kiedyś, kierownik Pedeeku, pan Józef Wójcik, przekazał nam wiadomość, że będzie jakaś tam kolejna konferencja, na sali PDK i żebyśmy tam poszli z kamerą i zrobili jakiś materiał z tego wydarzenia. Ta informacja nie była pomysłem Józefa Wójcika, był „przekaźnikiem” oczekiwań (czytaj: nieformalnych żądań) towarzyszy z Komitetu Powiatowego PZPR, a oni mieli „wielkie parcie na szkło”. Pięknie się czuli oświetleni reflektorem, a widok obiektywu skierowanego w ich stronę to było jakieś spełnienie gwiazdorskich marzeń. Chcieli być sfilmowani. Tylko potem nawet oni nie byli zainteresowani tymi filmami. Trafiały one na półkę w szafie.
No i my mieliśmy problem. Relacje z panem Wójcikiem mieliśmy bardzo dobre ale i rozumieliśmy jego pozycję wobec ludzi z ulicy Mickiewicza (bo tam, w siedzibie dzisiejszego Urzędu Skarbowego, był komitet powiatowy PZPR). Wyjście na takie partyjne filmowanie nie było nam nowością, takich filmików w szafie było dość dużo, a tu szykował się następny „obowiązek”, szuflada z taśmami czystymi... była pusta, na nowe kasy nie było, a parcie z KP PZPR było duże.
Razem z kolegą klubowym, Józkiem Ludkowskim, podjęliśmy się zadania szatańskiego, można powiedzieć dywersyjnego. W największej tajemnicy, poza nami, wiedział tylko o tym jeszcze pan Wacław Relski, postanowiliśmy, że „dla świętego spokoju”, na salę na tą konferencję pójdziemy z pustą kamerą. Może nie tak dosłownie z „pustą”, bo do kasty założyliśmy jakiś stary film, aby kamera miała obciążenie i wydawała naturalny głos w czasie pracy.
Poszliśmy. Konferencja trwała, zadanie filmowania przypadło dla mnie, Józek Ludkowski mi asystował, ale bardziej, to obserwował salę. Blask światła o mocy 1500 Wat na trzech reflektorach i głos pracującej kamery dawało radość towarzyszom za stołem prezydialnym.... to był chyba taki ich polityczny orgazm. Po kwadransie naszej pracy na sali, 30 metrów taśmy szybko przeszło i była nasza ewakuacja. Oni debatowali dalej.
W naszym przekonaniu, sprawa była zamknięta i pies z kulawą nogą, tak jak z filmami wcześniejszymi, tym filmem, chyba nikt się nie zainteresuje. Rzeczywistość jednak nas sprowadziła na ziemię. Chyba po kwartale, po raz pierwszy, zostaliśmy wezwani, aby film z tej konferencji w sali PDK, pokazać na kolejnej „naradzie” w samym Komitecie, na sali konferencyjnej, tam, gdzie dziś jest sala operacyjna w Urzędzie Skarbowym.
No i problem: Co mamy pokazać, jak NIC NIE MA! Mamy pokazać film, którego nie zrobiliśmy! Przyznać się do kłamstwa? Nie! Nawet Bruner wiedział, że nie z nami takie numery. Z Józkiem Ludkowskim przekopaliśmy zawartość szafy i ze starych filmów zmontowaliśmy trzy minuty filmu z konferencji na której (podobno) film robiliśmy. Praca była trudna. W tym filmie nie miało prawa być żadnego fragmentu, ani jednej sekundy obrazu, po którym można byłoby skojarzyć z inną okolicznością, z inną konferencją na tej samej sali, choć materiał pochodził ze zdjęć chyba z przed roku lub dwóch lat, że ten film jest „lipą”. Przykładem takiego błędu mogły by być transparenty z treścią 1-majową, na konferencji z okazji Rewolucji Październikowej. Prawdę o tym znały też tylko trzy osoby: Józek, Pan Wacław i ja.
Z duszą na ramieniu, z Józkiem, pojechaliśmy ten film pokazać. Warunki prezentacji tam były fatalne, nie było należytego zaciemnienia, z którym jednak nie poradził porządny projektor AP-12, ale to nam akurat sprzyjało. Gorzej było widać, trudniej było coś rozpoznać, skojarzyć. Film pokazaliśmy, to były trzy minuty, które mogły być trzęsieniem ziemi. Film się skończył, szpulę z filmem zabraliśmy i błyskawiczna ewakuacja. Po aparaty przyjedziemy jutro. I był oddech, był spokój.
Aż do pewnego dnia, chyba po 2-3 miesiącach, do naszej pracowni, wieczorem, przyszedł jeden z „towarzyszy” zza stołu prezydialnego. On chciałby raz jeszcze ten film zobaczyć, bo coś jemu się nie zgadzało. On miał skojarzenie, że na filmie, za stołem prezydialnym siedział w garniturze, który chyba wcześniej, przed tą konferencją, oddał szczuplejszemu szwagrowi.
Chciał to sprawdzić. Podejrzenie było dla nas dramatyczne, ale nas uratowała inteligencja starszego kolegi, bardziej w życiu doświadczonego, Józka Ludkowskiego. Wyjaśnił, że pokazać filmu teraz pokazać nie możemy, bo... (tam było jakieś uzasadnienie, którego nie pamiętam), a wrażenia optyczne, to wynik złych warunków świetlnych w czasie kręcenia filmu i bardzo jasna sala w czasie projekcji, gdzie kontrasty zginęły z blasku światła dziennego.
Towarzysz sekretarz nad wyjaśnieniami myślał, głową pokiwał i wreszcie sobie poszedł, choć nie mieliśmy przekonania, że bezgranicznie nam uwierzył. W każdym razie, sprawa na tym się skończyła i nikomu włos z głowy nie spadł.
Polub nas na FB
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?