Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paweł Zatorski: Radością jest dla mnie każde dobre zagranie

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Zatorski: Z pewnością przeszedłem długą drogę, aby mentalnie znaleźć się na poziomie, na którym obecnie jestem
Zatorski: Z pewnością przeszedłem długą drogę, aby mentalnie znaleźć się na poziomie, na którym obecnie jestem PKN Orlen
- Szczęście jest potrzebne siatkarzowi, tak jak każdemu sportowcowi - żeby na swojej drodze trafić na odpowiednich ludzi, na odpowiednie miejsca - mówi siatkarz Paweł Zatorski, grający na pozycji libero w reprezentacji Polski.

Jak Pan reaguje, kiedy słyszy o sobie: „najlepszy libero w historii polskiej siatkówki”?

To są bardzo miłe słowa, które naturalnie wywołują uśmiech na ustach. Ale szczerze mówiąc, nie oczekuję na tego rodzaju określenia i na pewno nie to jest dla mnie priorytetem. Największą radością jest wygrywanie, a za tym idą wszystkie te pozytywne emocje, razem z szacunkiem i wdzięcznością, które otrzymujemy od naszych wspaniałych kibiców. To dopiero pokazuje nam, jak ważne jest to, co robimy. Owszem, sport to rozrywka, rekreacja. Ale nabiera większego znaczenia właśnie wtedy, gdy widać, że zadowala dużą liczbę ludzi.

Jakub Popiwczak, siatkarz, który też gra na pozycji libero, uważa, że jest ona frustrująca, bo można długo nie dotykać piłki i z tego nic nie wynika, ale już najmniejszy błąd zauważy każdy.

Rzeczywiście, tak to trochę może wyglądać. Na początku swojej przygody ze sportem grałem na innych pozycjach, m.in.na rozegraniu, na przyjęciu. W każdej praktycznie akcji dotykałem piłki; byłem na pewno dużo bardziej eksploatowany. Po zmianie na libero początek faktycznie był trudny. Wydawało mi się, że będzie to dosyć nudne. Ale już od dłuższego czasu mogę powiedzieć, że nauczyłem się czerpać wielką radość z gry na tej pozycji. Myślę, że to, że zespoły przeciwne omijają danego libero, można uznać za coś dobrego, bo to oznacza, że jako swój cel wolą wybierać inne, słabsze ogniwa. Z jednej strony można więc się z tego cieszyć. Ale też Kuba Popiwczak ma rację o tyle, że później w końcówce seta jedna czy dwie piłki mogą polecieć w stronę libero i błąd, który on popełni, z pewnością będzie widoczny. Taka jest nasza rzeczywistość, musimy się z tym mierzyć. Myślę, że to dzięki tym stresom zawodnicy libero są odporni psychicznie; potrafią panować nad sobą i błyskawicznie reagują na wydarzenia na boisku, żeby nie dać się złapać.

Co dla Pana jest radością na pozycji libero?

Każde dobre zagranie. Nie tylko te spektakularne obrony, tak pięknie wyglądające w telewizji w swoich pozach, rzutach, kiedy zawodnik niemal fruwa nad boiskiem, ale też te teoretycznie proste elementy, które są wykonane w prawidłowy sposób, a które często są decydujące i ważą wiele, jeśli chodzi o rozwinięcie dalszej części akcji całego zespołu, czyli na przykład dogranie do kolegów, którzy muszą mieć z czego atakować. Często takie pojedyncze, pozornie proste zagrania decydują o losach setów i meczów. Wielu trenerów zwraca uwagę i docenia często ich jakość, szczególnie w tych najprostszych akcjach, a dopiero później skupiają się i dostrzegają te spektakularne zagrania. W naszej dyscyplinie systematyczność i jakość na dłuższym dystansie jest zdecydowanie ważniejsza niż pokazanie swojej wartości przez jedną dziesiątą spotkania, a później zawalenie całej jego reszty.

Spogląda Pan czasem do tyłu, żeby zobaczyć, jaką drogę przeszedł, by znaleźć się w tym miejscu, w którym dziś Pan jest?

Z pewnością przeszedłem długą drogę, aby mentalnie znaleźć się na poziomie, na którym jestem. To droga, którą przechodzi każdy sportowiec, każdy zawodnik, choć nie każdemu jest dane dojść do poziomu grania na arenach międzynarodowych, w meczach reprezentacji. Mam to szczęście, że choćby przebywając w Gdańsku na meczach Ligi Narodów, gdzie graliśmy przy pełnej hali naszych wspaniałych kibiców, potrafię oderwać głowę i swoje myśli od presji, która na nas ciąży; od kibiców, którzy dopingują. Bardzo mi w tym pomaga skupienie się na taktyce, na zadaniach, które mam do wykonania. Potrafiłem tak się skupić, że nawet hymn grany przed meczem słyszałem słabiej niż zazwyczaj. Duża część odgłosów z zewnątrz wówczas do mnie nie dociera. To chyba najważniejszy element, do którego się dochodzi w tej drodze - umiejętność opanowania własnych emocji w takich trudnych momentach.

Chciałabym wrócić do początków Pana drogi. Miał Pan wiele zainteresowań: pływanie, skok wzwyż. W siatkówkę grał Pana starszy brat. To, że Pan się zwrócił ku siatkówce, to był przypadek?

Zawsze ciągnęło mnie do siatkówki. Ale prawdą jest, że próbowałem wielu innych dyscyplin. Oboje rodzice byli nauczycielami wuefu; ze sportem byłem więc związany praktycznie od momentu, kiedy zacząłem chodzić. W mieście była drużyna siatkarska, a my całą rodziną chodziliśmy na mecze. Zauroczyła nas atmosfera w trakcie tych spotkań, jak również sama gra. Nie było wtedy jeszcze grup dla tak małych dzieci jak ja czy mój brat, więc tata i mama uczyli nas tajników tej dyscypliny. Później, kiedy dołączyłem do bardziej zaawansowanej grupy starszych chłopaków, w której był mój brat, technicznie zdarzało mi się być dwa kroki przed nimi, bo od najmłodszych lat z tą piłką już obcowałem i wszystkie rzeczy, których oni się dopiero uczyli, dla mnie były czymś zupełnie naturalnym, co potrafiłem wykonywać. Stąd wzięła się ta przewaga, czyli liczba powtórzeń wykonana w młodym wieku, a potem treningi ze starszymi chłopakami. Oni przodowali siłą fizyczną, a ja musiałem nadrabiać sprytem. Myślę, że to pomogło mi się rozwinąć na tyle, żeby zajść do etapu sportu profesjonalnego.

W domu, przy obiedzie rozmawiało się o sporcie?

Sport zawsze był obecny w naszym domu. Wszelkiego rodzaju mecze, od piłki nożnej, przez siatkówkę, tenisa, igrzyska olimpijskie, lekkoatletykę - wszystko to było dla nas najlepszą rozrywką, jeśli chodzi zarówno o aktywność czy relaks i oglądanie telewizji.

Wraca Pan czasem pamięcią do pierwszego ważnego sukcesu - czyli do Wiednia 2007 roku i zdobycia srebrnego medalu mistrzostw Europy?

To rzeczywiście był pierwszy międzynarodowy sukces, a dla mnie wielkie wydarzenie, bo znalazłem się w drużynie, która jechała na ten turniej. Notabene, musiałem wtedy rywalizować z asystentem trenera obecnej reprezentacji Adamem Swaczyną o miejsce - i to już było bardzo trudnym zadaniem. Ale w tamtej chwili zdobyte srebro traktowałem jak porażkę, byłem zawiedziony, że nie udało się wygrać złota. Z biegiem czasu na pewno doceniłem to, że nie udało nam się wtedy wygrać w finale i że tak naprawdę nie to wtedy było najważniejsze, tylko cała droga, jaką wtedy przeszliśmy, cały turniej, zebrane doświadczenia, emocje, które przeżyliśmy. To procentuje już w tym profesjonalnym sporcie. Oczywiście, wygrywać jest super, zwycięstwa są bardzo miłe i wartościowe, ale jednak to porażki uczą dużo więcej. Z wiekiem człowiek potrafi lepiej te porażki rozumieć i bardziej je doceniać.

Najważniejsze punkty w Pana karierze: w 2009 roku zadebiutował Pan w dorosłej kadrze. 2011 rok to pierwszy medal zdobyty z reprezentacją seniorów. W 2014 - zdobycie złotego medalu, no i 2018 rok, który dziennikarze wspominają najczęściej, bo to był Pana największy triumf. Jakie znaczenie mają one dla Pana?

Miałem to szczęście, że każdy kolejny rok przynosił mi coś wielkiego. Stresowało mnie to, zwłaszcza na koniec każdego roku, kiedy to człowiek analizuje i skłania się do refleksji, bo przychodziła obawa, żeby tylko ten następny rok nie był gorszy od poprzedniego. Czasem wydawało się wręcz niemożliwe, że może być jeszcze lepiej, gdy w poprzednim sezonie odnosiło się już bardzo duże sukcesy i podołało się wyzwaniom, o których kiedyś można było tylko marzyć. Miałem więc to szczęście praktycznie od 2008 roku, od kiedy zacząłem grać w PlusLidze, że od razu trafiłem do reprezentacji. Dostałem szansę debiutu przed naszą publicznością, zwiedziłem kawał świata, nabrałem dużo doświadczenia w młodym wieku. I to procentowało w każdym kolejnym sezonie. Moja kariera coraz bardziej ewoluowała. 2014 rok wspominam jako zderzenie z wielką presją turnieju mistrzostw świata granego przed własną publicznością, zwieńczonego złotym medalem - to było coś niezwykłego, jak piękny sen. Wydawało się, że ciężko będzie powtórzyć coś równie wspaniałego, a okazało się, że w 2018 roku powtórzyliśmy sukces, na włoskiej ziemi. To była wielka radość. Kolejnym wielkim krokiem było wygranie Ligi Mistrzów - mistrzostwa klubowego Europy z drużyną klubową. Naprawdę siatkówka przyniosła mi dużo pięknych chwil. Jestem za to bardzo wdzięczny i bardzo szczęśliwy, bo przynosi mi nadal.

À propos, czy śnią się Panu czasem mecze?

Nawet dość często. Żona się ze mnie śmieje, bo przez sen wykonuję ruchy siatkarskie i żartuje, że powinienem uważać, bo mogę niechcący uszkodzić ją czy dzieci. Myślę, że podobne odruchy ma wielu z moich kolegów. To świadczy o tym, że ta siatkówka jest tak wszechobecna, tak ważna w naszym życiu, nie tylko na jawie, bo przewija się w głowie również podczas snów.

Jak zmieniło się Pana życie, kiedy na świecie pojawili się synowie, Samuel i Maksymilian?

Pojawienie się moich synów na świecie na pewno zmieniło moje życie i to w wielkim stopniu. Odmieniło moje postrzeganie świata, klasyfikowanie i spowodowało przewartościowywanie spraw, którymi muszę się zajmować. Na pewno dużo łatwiej jest mi znosić ciężkie chwile związane ze sportem. Będąc dużo młodszym, każdą porażkę potrafiłem przeżywać bardzo długo, nie spać po kilka nocy, długo o tym myśleć. W tej chwili nie poświęcam już tyle czasu myśleniu czy to o zwycięstwie, czy o porażce, bo wszyscy, którzy zostali szczęśliwymi rodzicami i mają szansę opiekować się małymi dziećmi, wiedzą, że to dość pochłaniające zajęcie. Uwielbiam w taki właśnie sposób odrywać się od tej rzeczywistości, która otacza mnie na co dzień, od sportowych emocji. To dla mnie wielka odskocznia; oddaję się zabawie z moimi synkami, co pozwala mi w stu procentach odpocząć, by wrócić podwójnie zmotywowanym i z podwójną przyjemnością do treningów i do skupiania się na swojej pracy.

Synkowie otrzymali dość nietypowe imiona. Samuel to biblijny prorok, oznacza „wyproszony przez Boga”. Maksymilian zaś kojarzy się z postacią św. Maksymiliana Kolbego. W dobrym kierunku idą moje skojarzenia?

Pierwsze skojarzenie rzeczywiście jest prawidłowe; jeśli chodzi o drugiego syna, to akurat o ojcu Kolbe nie myśleliśmy. Generalnie chcieliśmy, aby nasi synowie nosili imiona biblijne. Kiedy zastanawialiśmy się nad wyborem imion, pośrednio otrzymaliśmy pewne znaki; znamy również osoby, które noszą te imiona i dobrze je wspominamy. Zależało nam przede wszystkim, aby imiona naszych dzieci kojarzyły nam się z dobrymi ludźmi. Tą drogą szliśmy.

Nie ukrywa Pan, że jest wierzącym człowiekiem. Wiara pomaga żyć?

Kwestia wiary to sprawa osobista naszej rodziny. Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać.

Synom zaszczepi Pan siatkówkę?

Moje dzieci praktycznie od momentu, kiedy nauczyły się chodzić, a nawet wcześniej, mają możliwość obserwować tatę czy to na meczach, czy w telewizji i też chcieliby robić to co tata. To automatyczny mechanizm. Ciągnie ich do piłki. Pokazuję im, jak się powinno ją odbijać, jak się poruszać. W jakiś sposób pewnie mnie naśladują. Ale z drugiej strony z pewnością nie będę do tego dążył za wszelką cenę; podchodzę zdroworozsądkowo, jeśli chodzi o przyszłość moich dzieci. Wcale bym się nie obraził, gdyby moi synowie obrali ścieżkę kariery mojej żony, która jest lekarzem. Jestem przekonany, że dużo mniej przypadku i dużo mniej szczęścia potrzeba na drodze medycyny czy innych zawodów, których trzeba wyuczyć się bardzo ciężką pracą. No i jest pewność, że tej pracy w przyszłości nie zabraknie. Sport niestety rządzi się swoimi prawami. Konkurencja jest przeogromna, a miejsc, jeśli chodzi o topowe miejsca pracy, które ja miałem szczęście znaleźć, czyli w najwyższej lidze, w reprezentacji, jest bardzo niewiele. Dlatego nie będę za wszelką cenę zmuszał czy nakłaniał swoich dzieci do tego, żeby koniecznie szły moją ścieżką.

Żona się ze mnie śmieje, bo czasem przez sen wykonuję ruchy siatkarskie

Obecny trener Nikola Grbić, jak czytałam, mówił, że obecny zespół reprezentacji musi się jeszcze poukładać. Pan już z tym trenerem współpracował. Jakie ma Pan z nim dobre wspomnienia?

Prawdę mówiąc, to cała współpraca, zarówno obecna, jak i ta z przeszłości, z czasów klubowych, z obecnym trenerem jest dla mnie dobrym wspomnieniem. Uwielbiam pracować, lubię pracować ciężko; myślę że Nikola, pracując z nami w klubie, dostrzegł, że trafił na grupę ludzi, w istocie pracoholików, których bardziej trzeba wyganiać z hali niż zachęcać do przyjścia na treningi. Podobnie jest w reprezentacji - grupa, która wie, jak wielkie cele są przed nią stawiane, stara się dążyć jedyną słuszną drogą, żeby te cele osiągnąć, czyli ciężką pracą. A obecny trener jest idealną osobą, bo on też w pełni poświęca całego siebie, wyciąga czy to z porażek, czy ze zwycięstw bardzo cenne wnioski, które nam przekazuje. W bardzo spokojny sposób, na chłodno potrafi nam je sprecyzować. To wielka zaleta naszej współpracy.

Kibice kochają siatkówkę w Pana wydaniu, mówią, że ma Pan własny styl. Jaki to styl? I czy szczęście potrzebne jest siatkarzowi?

Zacznę od końca. Uważam, że szczęście jest potrzebne siatkarzowi, tak jak każdemu sportowcowi - żeby na swojej drodze trafić na odpowiednich ludzi, na odpowiednie miejsca. Nie tylko ciężka praca i talent ma wpływ na to, gdzie się znajdziemy - i tak jest również w moim przypadku. To, że gram w bardzo dobrych klubach, w reprezentacji i udaje mi się znaleźć na topie, oznacza, że szczęście również miało swój wpływ. A jeśli chodzi o mój styl - wiem, że wiele zagrań technicznie wykonuję inaczej, niż opisują to podręczniki, mówią o tym trenerzy czy eksperci, którzy od podstaw uczą siatkówki. Często jestem przedstawiany jako wyjątek od reguły. Może to sygnał dla trenerów, aby nie dyskryminować od razu potencjalnych młodych zawodników, którzy nie do końca są ukształtowani technicznie. Może mój przykład - trochę samouka, wymykającego się ustalonej technice - sprawi, że warto dać szansę każdemu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Zatorski: Radością jest dla mnie każde dobre zagranie - Strona Podróży

Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto