Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Początki samorządu w Szczecinku we wspomnieniach jego pionierów [zdjęcia]

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Rada Miasta pierwszej kadencji, 1990, z przodu z lewej przewodniczący RM Grzegorz Misiakowski i (z prawej) burmistrz Marian T .Goliński
Rada Miasta pierwszej kadencji, 1990, z przodu z lewej przewodniczący RM Grzegorz Misiakowski i (z prawej) burmistrz Marian T .Goliński UM Szczecinek
Minęło 30 lat od wyborów do pierwszej Rady Miasta Szczecinek. Dziś przypominamy rozmowy z nieżyjącym już jej pierwszym przewodniczącym Grzegorzem Misiakowskim i obecnym posłem i byłym burmistrzem Jerzym Hardie-Douglasem, wówczas radnym i społecznym wiceburmistrzem Szczecinka.

Rozmowa z śp. Grzegorzem Misiakowskim, szczecineckim adwokatem i przewodniczącym Rady Miejskiej w latach 1990-98.

- Dokładanie 23 lata temu, 27 maja 1990 roku, odbyły się pierwsze po wojnie wolne wybory w Polsce. Wybieraliśmy samorząd, rok wcześniej w częściowo wolnych wyborach wyłoniono nowy sejm. Chciałem się cofnąć jednak do lat 80., czy w Szczecinku działała wówczas zorganizowana opozycja?
- Istniała, choć ja wówczas nie uczestniczyłem w tej działalności. Nie miałem tu kontaktów, bo byłem raczej związany z opozycją na swojej uczelni. Jej zarodkiem w Szczecinku był Klub Inteligencji Katolickiej przy parafii Ducha Świętego, istniały także komisje zakładowe odradzającej się po Okrągłym Stole Solidarności. W wir działalności Obywatelskiego Komitetu Wyborczego Solidarność rzuciłem się przed wyborami parlamentarnymi w roku 1989 i przyznam, że wielu osób z ówczesnej opozycji nie znałem, ale też nie może to dziwić, bo działała ona w konspiracji. Spora część tych ludzi znała się wcześniej towarzysko, oczywiście też w małym środowisku było raczej powszechnie wiadomo, kto jest przeciwko rządowi. Na pewno prym wiodły wówczas takie osoby, jak Antoni Troiński, Ania Piotrowska, Jacek Piotrowski, Jerzy Hardie-Douglas, Tadeusz Stankiewicz, czy pani Dziemianko, jeżeli kogoś pominąłem, to przepraszam.

- Kiedy się pojawiło hasło „wybory samorządowe”?
- Praktycznie od razu, było dla nas jasne, że idziemy po władzę w ratuszu. Wbrew pozorom do tych wyborów byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Były osoby, które chodziły na sesje ówczesnej Miejskiej Rady Narodowej i posiedzenia komisji problemowych. Np., ja chodziłem na komisję finansową, oczywiście, jako obserwator bez prawa głosu. Ale zgłaszałem swoje uwagi i opinie, do czego zresztą każdy obywatel miał prawo. Zorganizowaliśmy także przed samymi wyborami szkolenie przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej dla naszych kandydatów na radnych. Razem z Ryszardem Rusielikiem (późniejszy szef ZGM – red.) byliśmy też np. na dwutygodniowym stażu w samorządzie we Francji. Proszę także pamiętać, że w sejmie kontraktowym Polska Zjednoczona Partia Robotnicza była formalnie w koalicji rządowej, miała swoich ministrów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

- W ratuszu rządził wówczas naczelnik Witold Gładkowski z PZPR. Jak on odbierał wasze przygotowania do przejęcia władzy?
- Tarć i nieporozumień nie było, nie przypominam sobie jakichś gestów wrogości. Byliśmy do wejścia do ratusza przygotowani. Znaliśmy z grubsza fatalną sytuację finansową miasta, żaden „trup” nie wypadł nam z szafy po wyborach. Liczyliśmy oczywiście na wygraną, nie tylko na fali entuzjazmu po obaleniu komuny. Komitet Obywatelski „S” był jedynym, który wystawił pełną listę kandydatów na radnych. Wybieraliśmy ich w prawyborach, które odbyły się w domu parafialnym małego kościółka, gdzie każdy miał okazję się zaprezentować. W wyborach zdobyliśmy 27 mandatów w 32-osobowej wówczas Radzie Miejskiej, PSL miał dwa miejsca, a Stronnictwo Demokratyczne, PAX po jednym, był też jeden radny niezależny. Obóz starej władzy, wówczas już jako Socjaldemokracja RP, przegrał z kretesem, choć trzeba poznać, że jedynie Wojciech Milewski miał odwagę startować pod tym szyldem, przegrał bodajże jednym głosem.

- A jak wyłoniliście kandydata na burmistrza, którym – przypomnijmy – został Marian Goliński?
- Przyznam, że szczegółów nie pamiętam. Spotkało się grono liderów i kandydata ustalono. Ale od początku było jasne, że Marian Goliński jest naszym kandydatem na burmistrza. Pamiętajmy, że wówczas burmistrza wybierali radni, a nie ogół mieszkańców, co notabene było moim zdaniem lepszym rozwiązaniem. Nikt specjalnie nie palił się wówczas do objęcia tego stanowiska. Było raczej odwrotnie, trzeba było szukać odważnego i kolejki chętnych nie pamiętam. Może obawiano się odpowiedzialności? Ktoś był adwokatem, aptekarką, psychologiem. Doświadczenia w rządzeniu nie mieliśmy, mimo tych szkoleń. Ale szliśmy do ratusza z gotowymi pomysłami. I tak Marianowi Golińskiemu, leśnikowi przecież z zawodu, przyszło się zmierzyć z tym wyzwaniem, jakim było kierowanie Szczecinkiem w trudnym czasie przełomu. Choć muszę dodać, że ówczesny burmistrz siłą rzeczy musiał się bardziej opierać na radnych i zarządzie miasta.

- A jak padła Pańska kandydatura na przewodniczącego RM?
- Wydawało się, że prawnik będzie dobrym przewodniczącym, i to myślę przesądziło. Chcąc rządzić wprowadziliśmy dyscyplinę klubową podczas głosowań na sesjach. Spotykaliśmy się przed obradami i ustalaliśmy, jak będziemy głosować. W końcu za którymś razem wstał Henryk Wiech (późniejszy wieloletni komendant policji w Szczecinku – red.) i powiedział żebyśmy się nie wygłupiali, bo mamy taką większość, że nie trzeba się specjalnie namawiać przeciwko tamtej grupce. Oczywiście z czasem i w naszym klubie zaczęły się pojawiać różnice zdań wynikające z różnych poglądów, ten sam proces rozdziału przechodziła całą ówczesna „S”.

- Co wam sprawiało najwięcej problemów na początku?
- Było tego sporo. Nie umieliśmy np. pisać projektów uchwał, sporo nam ich wówczas uchylano z powodu błędów. Chcieliśmy rozwijać miasto, inwestować, ale nie było za co, bo w kasie pustki. Ale mieliśmy tereny na sprzedaż. Chcieliśmy prywatyzować spółki miejskie, które najpierw trzeba było wydzielić z „komunalki”, z czym też było masę problemów. Prywatyzacja ta nam nie udała, nie udała się zresztą do dzisiaj. Kłopotem wielkim były przedszkola, z których połowę musieliśmy zlikwidować, a z czasem sprywatyzować resztę. Wiązały się z tym protesty. Wyzwaniem okazało się uporządkowanie handlu, który – przypomnę – przeniósł się wówczas w dużej mierze na ulicę, na łóżka polowe, na hale targowe. Sprzedawaliśmy wówczas sklepy, ich nabywcy płacili za nie duże pieniądze, a mieli nieuczciwą konkurencję za oknem. To była wojna. Udało nam się to w końcu ucywilizować i przenieść handel na targowiska. Straszna awantura była także z powołaniem Zbigniewa Butkiewicza na dyrektora ośrodka kultury.

- A jak się układały stosunki z wojskami rosyjskimi, które stacjonowały w Szczecinku jeszcze ponad 2 lata po wyborach?
- Moim zdaniem Szczecinek poradził sobie dobrze z zagospodarowaniem mienia po Rosjanach. Oczywiście w żadnych sprawach zasadniczych nie mieliśmy o czym z Rosjanami dyskutować, to się odbywało na szczeblach rządowych. Tu na dole tolerowaliśmy się. Podam przykład: burmistrz pisze do nich list w jakiejś sprawie, nie odpowiadają, pisze kolejny, dopytuje się, dlaczego brak reakcji. A oni się tłumaczą, że nie mają maszyny do pisania z polskimi czcionkami... Ale raz zaprosili nas do Bornego Sulinowa na uroczystości Wielkiej Rewolucji Październikowej, pamiętam, że występował nawet sympatyczny zespół „Wesołe dziewuszki z Woroneża”. Na koniec nasza delegacja obkupiła się słodyczami w sklepie w garnizonie. Ustrojowo oczywiście obecność wojsk rosyjskich nam nie odpowiadała, ale praktyczne kłopoty to mieliśmy dopiero po ich wyjeździe, z ogarnięciem tego bałaganu, jaki pozostawili.

Rozmowa z Jerzym Hardie-Douglasem

27 maja 1990 roku odbyły się pierwsze w pełni wolne i demokratyczne wybory w powojennej Polsce, traf chciał, że były to wybory samorządowe, w których i Pan został radnym. I do dziś – z małą przerwą – jako jeden z nielicznych jest Pan z samorządem związany.
- Wybory samorządowe odbyły się w rok po wyborach do Sejmu kontraktowego i na pewno te kilkanaście miesięcy były poświęcone na przygotowanie się do nich. I działając w komitetach obywatelskich na pewno tego roku nie zmarnowaliśmy. Sukces opozycji w wyborach parlamentarnych rok wcześniej spowodował, że wierzyliśmy iż potrafimy uzyskać zdecydowaną przewagę w reaktywującym się samorządzie, w prawdziwym w końcu samorządzie lokalnym. To już 25 lat, więc nie wszystko dokładnie z tych przygotowań pamiętam, może jakieś szczegóły mi umknęły. Ale wtedy wybieraliśmy większość liczbę radnych niż obecnie zasiada w Radzie Miasta Szczecinka (dziś 21, wtedy 32 – red.). Inną ważną różnicą było to, że wówczas to radni wybierali burmistrza, a nie ogół mieszkańców, jak jest od kilku kadencji. Oczywiście idąc do wyborów na drodze konsensu ustaliliśmy, kto będzie naszym kandydatem do tego urzędu, naturalnie, o ile wygramy te wybory. Było wiadomo, że tym kandydatem będzie świętej pamięci Tomek Goliński.

Może zdradzi Pan kulisy tej decyzji.
- Różne były przymiarki przed wyborami, na giełdzie kandydatów było sporo nazwisk. Niewątpliwie jednym z poważniejszych był Tadeusz Groszyk, kolejarski działacz Solidarności i jej szef na kolei. Nie wszyscy w naszym gronie się z tym godzili, ale trudno było to powiedzieć wprost i utrącić tę kandydaturę. Przypomnę, że ówczesną opozycję tworzyli w Szczecinku głównie działacze związkowi i członkowie Klubu Inteligencji Katolickiej. Nie chcieliśmy żadnych rozłamów, więc panu Groszykowi zaproponowaliśmy, aby w ogóle nie startował do Rady Miasta, tylko został naszym kandydatem na wojewodę koszalińskiego. Pewne szanse na to miał, ale ostatecznie nim nie został (T. Groszyk w latach 1990-94 był dyrektorem Pomorskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych – red.). Mocnym nazwiskiem był też Jacek Piotrowski, ale on nie chciał zostać burmistrzem (był potem zastępcą kierownika Urzędu Rejonowego w Szczecinku – red.), proponowano to także mnie, ale też nie chciałem. I tak po kolei różne nazwiska były eliminowane. W końcu zgodził się Tomek Goliński, który był trochę kandydatem z drugiej linii, bo nie miał jakiś wielkich zasług wcześniej ale wszyscy zgodzili się, że będzie dobrym kandydatem na burmistrza. Może nie wszyscy byli tym zachwyceni, ale też nikt nie miał krytycznych uwag.
Potem to się zaczęło rozchodzić, okazało się z czasem, że opozycję jednak sporo dzieli i wielu z was poszło różnymi drogami, po kilkunastu latach to Pan z Marianem Golińskim stanął przecież w wyborcze szranki.
- Ale wtedy jednoczyła nas nienawiść do komuny. Prawie wszyscy z nas, zarówno ci, którzy 10 lat wcześniej byli w „S”, jak i działacze katoliccy z KIK, mieli mniejsze lub większe kłopoty z władzą. Faktycznie, potem różnice między nami wyszły na jaw, bo przecież mieliśmy różny światopogląd, czy poglądy na życie, ale to było wtedy nieistotne, bo chodziło, aby odsunąć komunistów od władzy. I to się udało. W 1990 roku na 32 mandaty opozycja zdobyła 31, choć nie wszyscy weszli do Rady z komitetu obywatelskiego. Jeden radny był niezależny.

Wkrótce jednak został Pan wiceburmistrzem, tyle że społecznym.
- Nie chcę swojej roli umniejszać, ale faktem jest, że byłem wówczas jednym z rozgrywających i miałem wpływ i na to, że Tomek Goliński został burmistrzem, i na kształt zarządu miasta. Byłem jednak silnie związany ze szpitalem i nie miałem ochoty przechodzić do samorządu na pełen etat. Chciałem być nadal chirurgiem, ale też nie mogłem zmarnować szansy na współuczestniczenie w przemianach w Polsce. Kiedy Tomek zaproponował mi bycie wiceburmistrzem. Mieliśmy do rozwiązania dziesiątki różnych problemów, miasto było w opłakanym stanie, infrastruktura drogowa i szkolna, wszystko leżało. A jednym z problemów był handel, wciąż w dużej mierze w rękach państwowych firm. Wszyscy mieliśmy dość liberalne podejście i chcieliśmy, aby handel i usługi był prywatny. Dlatego zaproponowaliśmy wszystkim, którzy mieli lokale w zasobach miasta i w nich pracowali, aby zrobili to na własny rachunek. To zdanie powierzono mi, jako wiceburmistrzowi społecznemu, bo wierzono, że robię to w uczciwy sposób. Od strony merytorycznej pomagała mi pani Jabłońska. Mieliśmy mapę lokali i po kolei je sprzedawaliśmy. Zajęło to jakiś rok, zadanie wykonałem i zrezygnowałem. I rozstaliśmy się w pełnej zgodzie, bo od początku mówiłem, że ma to zadanie do wykonania.
Nie do pomyślenia dziś, że burmistrz pracuje za darmo, a radni diet nie biorą. Jechaliście na entuzjazmie…
- Tak, nawet nie sposób tego entuzjazmu odtworzyć, ale żeby to zrozumieć, to trzeba wiedzieć, jak żyło się w Polsce przed rokiem 1989, jak się żyło w stanie wojennym, pamiętać półki z octem w sklepach, pensje które przez miesiąc traciły połowę wartości. Tragedia. Stąd brał się nas zapał do dokonywania zmian. Co nie znaczy, że nikt na tym nie ucierpiał. Cała reforma Balcerowicza była skuteczna, ale i bolesna. Na naszym terenie padły PGR. Dziś można się oczywiście mądrzyć, ale trzeba też pamiętać, jak do wyglądało.

Prawie cała pierwsza kadencja samorządu przypadła na współistnienie w Szczecinku z wojskami rosyjskimi. Jak się układała współpraca z nimi?
- Miałem z nimi sporo kontaktów, pamiętam spotkanie na temat pokojowego wyjazdu Rosjan z generałem Dubyninem w Legnicy. Sympatyczne to nie było, na poziomie samorządu ważne było, aby przejąć i zagospodarować mienie przez nich pozostawione. W Szczecinku były to koszary na ulicy Słowiańskiej i szereg domów np. na ulicy Artyleryjskiej. Najpierw przejęły to urzędy rejonowe, potem my. W jednym z budynków powstała szkoła Społecznego Towarzystwa Oświatowego, którą tworzyłem, w pozostałych mieszkania. Pamiętam, jak w przyszłej szkole wyjmowaliśmy z przewodów wentylacyjnych granaty. Szkoda, że nie ma z tego dokumentacji fotograficznej, jak wyglądał majątek przejmowany po Rosjanach: wille po oficerach, w których załatwiali się z piętra do piwnicy przez dziurę wybitą w podłodze. Trudno to dziś sobie nawet wyobrazić.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto