Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rzeź Polaków w Hucie Pieniackiej. Wspomnienia mieszkanki Nowego Worowa

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Janina Zacharczuk, mieszkanka Nowego Worowa (gmina Ostrowice), cudem przeżyła masakrę w Hucie Pieniackiej, zdjęcie z roku 2001
Janina Zacharczuk, mieszkanka Nowego Worowa (gmina Ostrowice), cudem przeżyła masakrę w Hucie Pieniackiej, zdjęcie z roku 2001 Fot. Rajmund Wełnic
28 lutego 1944 roku dokonano masakry we wsi Huta Pieniacka. W krwawym mordzie dokonanym przez Niemców i Ukraińców zginęło około tysiąca Polaków.

Wśród garstki ocalałych była mieszanka Nowego Worowa (powiat drawski) Janina Zacharczuk, z którą mieliśmy okazję porozmawiać w roku 2001… Dziś przypominamy tę wstrząsającą historię…

Pani Janina napisała do naszej redakcji po artykule Jacka Przybylskiego, który pisał o brytyjskim filmie dokumentalnym przedstawiającym dzieje ukraińskiej 14. Dywizji SS Galizien. W jej skład wchodzili Ukraińcy, którzy dokonali licznych mordów na cywilnej ludności. W lutym 1944 kilkusetosobowy oddział tej dywizji wraz z Niemcami dokonał krwawej pacyfikacji Huty Pieniackiej. Oblicza się, że zginęło w niej nawet około tysiąca Polaków. Wojsko wspierali członkowie Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz ukraińscy mieszkańcy okolicznych wsi.

CZYTAJ TEŻ:

Po zakończeniu wojny osiem tysięcy ukraińskich esesmanów znalazło schronienie w Wielkiej Brytanii. Film stał się przyczynkiem do dyskusji o możliwości ekstradycji do Polski sprawców zbrodni w Hucie Pieniackiej. W naszej relacji z filmu wspominamy o opowieści dwóch żyjących świadków tragicznych wydarzeń. Zgoła nieoczekiwanie okazało się, że wśród cudem ocalałych była także Janina Zacharczuk, mieszkanka Nowego Worowa, wsi na Pojezierzu Drawskim. Oto jej opowieść o wydarzeniach, które śnią się jej co noc, choć chciałaby już o nich zapomnieć.

SŁOŃCE WZESZŁO KRWAWO

Huta Pieniacka była dużą, liczącą ponad 160 gospodarstw, wsią w powiecie Brody w województwie tarnopolskim. Mieszkali tu prawie sami Polacy. Polską enklawę z prawie wszystkich stron otaczał żywioł ukraiński. Niemcy podejrzewali, że mieszkańcy Huty Pieniackiej pomagają partyzantom i pacyfikacja miała być odwetem za to wsparcie. – Mój ojciec, Bronisław Lesicki, służył przed wojną w kawalerii w Brodach – mówiła pani Janina, która w roku 1944 miała piętnaście lat. – Potem należał do Armii Krajowej, za co banderowcy porwali go i zamordowali gdzieś w lesie.

Wieści o pogromach Polaków na Wołyniu docierały ze wszystkich stron i garstka Polaków trzymała się razem. W lutowy poranek wieś została otoczona przez kordon żołnierzy. – Pamiętam, jak dziś – opowiadała nam J. Zacharczuk. – To był poniedziałek, 28 lutego, słońce wschodziło tego dnia krwawo. Po śmierci ojca w domu została mama i trzynastoletnia siostra. Najstarszego brata wywieziono na roboty do Niemiec. Przebudzonych ludzi siłą wyciągano w łóżek i pędzono po mrozie i śniegu. Mało kto zdążył założyć coś ciepłego, większość biegła pod bagnetami w nocnych koszulach i na bosaka. Prawie całą wioskę zagoniono do dużej kaplicy i siedmioklasowej szkoły wybudowanej przed wojną. – Sąsiadkę, która schroniła się w obórce znaleźliśmy potem spaloną w zgliszczach, jak obejmuje ramieniem dziecko – staruszka ocierała łzy.

Oprawcy przygotowali doły, w których miały spocząć rozstrzelane ofiary, ale zrezygnowali z tego zamiaru i postanowili spalić ludzi żywcem. Z tłumu wybierali najpierw dzieci i starców. Zagonili ich do kuźni i stodoły, a potem podpalili. Przerażeni ludzie zaczęli się modlić, płakać. – Straszne rzeczy się działy – mówiła J. Zacharczuk. – Widziałam, jak Niemiec wyciągnął pistolet i zastrzelił płaczące w ramionach matki dziecko. Matka pani Janiny chciała się zgłosić sama do Niemców licząc, że może zostaną wysłane tylko na roboty. – Uprosiłam mamę, aby poczekać ile się da i nigdzie się nie zgłaszać – w myślach chwytano się choć najmizerniejszej szansy na przeżycie.

CZAS NA LACHÓW

Wreszcie nadeszła pora i na nich. Wielki Niemiec wyprowadził na zewnątrz kolejną grupę. – Zaczęłyśmy go prosić, aby nas nie zabijał – opowiadała nasza rozmówczyni. – Powiedział tylko „ja, ja”. Eskortowani przez uzbrojonych po zęby esesmanów wyszli na drogę prowadzącą do dworca kolejowego. Idąc mijali ogarniętą płomieniami kuźnię. Ze środka dochodziły przeraźliwe krzyki. Wtem na drogę wypadła paląca się dziewczyna. Po chwili zadźgano ją bagnetami.

Prowadzono ich do ostatniej stodoły pod lasem. Kryty strzechą budynek miał się stać grobem tej garstki mieszkańców Huty Pieniackiej. Ściany polano benzyną. Mordercy w mundurach odsunęli się trochę i ostrzelali stodołę pociskami zapalającymi. Ta po chwili stanęła w płomieniach.

– Wiedzieliśmy już, że czeka nas śmierć, ale za nic nie chcieliśmy zginąć spaleniu żywcem – mówiła J. Zacharczuk. – Woleliśmy, żeby nas zastrzelili. Z tyłu stodoły były małe drzwi prowadzące w stronę pobliskiego lasu. Mała Janka wraz z koleżankami Michaliną Kowalczykowską i Dolą Skibicką postanowiły szukać śmierci pod kulami Ukraińców i Niemców.

– Wyszłyśmy na zewnątrz i od razu zapadłyśmy się po pas w głęboki śnieg – relacjonowała nasza rozmówczyni. Ruch nie uszedł uwadze jednego z żołnierzy. Podszedł nieco w bok, odbezpieczył automat i posłał serię w stronę dziewczynek. Pociski śmigały im koło głów, padały w śnieg tuż obok, ale żadna szczęśliwie nie trafiła uciekinierek. – Zamarłyśmy w bezruchu i widać nie chciało mu się podejść i sprawdzić, czy żyjemy – dodawała pani Janina. Po chwili ruszyły powoli w stronę lasu. W końcu dotarły do skraju i schroniły się w głębokim dole, przysypane śniegiem. Z płonącej stodoły nie dochodziły już żadne odgłosy…

Wtedy ruszyły w do pobliskiej gajówki. Miejscowy leśniczy był Polakiem, ale miał żonę Ukrainkę. – Kiedy tam doszliśmy to dom już się palił, a leśniczy wisiał powieszony na drzewie – mówiła pani Janina. – Na łóżku wystawionym przed gajówką leżała jego żona i krzyczała za nami: „Przyszedł na was czas Lachy”. Wystraszona Dola rzuciła w nią śnieżką, po czym wszystkie dziewczynki uciekły.

OCALENIE

Zrobiło się już zupełnie ciemno, a zziębnięte i głodne dziewczynki wciąż błąkały się po lesie. W każdej chwili mogły się natknąć na oddział banderowców. Szczęście wciąż im dopisywało. Z pnia wielkiej lipy ujrzały ogień. Podeszły bliżej i usłyszały polskie głosy. W środku schroniło się kilka osób, które też zdołały uciec z Huty Pieniackiej.

– Zjedliśmy po kawałku chleba i wyruszyliśmy do pobliskiej Huty Wyrchowuskiej, gdzie mieszkał brat mamy – opowiadała pani Janina. – Tu dowiedziałam się, że mama też uciekła ze stodoły. Nie dotarła jednak do brata. Z relacji kuzyna, który schował się na strychu, dowiedziała się, że zastrzelono ją strzałem w głowę. Zginęła też siostra, która w obawie przed śmiercią z ogniu prosiła, aby ją zastrzelić. – Wypalono jej prosto w twarz... – dodawała pani Janina.

W pobliskim Złoczowie powstał komitet, który miał się zająć oszacowaniem rozmiarów mordu w Hucie Pieniackiej. Do wsi wrócili jej ocalali mieszkańcy, którzy ciała zmasakrowanych współziomków rozpoznawali po np. butach. Pomordowanych pochowano w dołach wykopanych koło szkoły. Ksiądz odprawił też mszę świętą za ich dusze.

– Przez kolejne cztery lata mieszkałam we wsi Podhorce – kończy swoją tragiczną opowieść Janina Zacharczuk. – W roku 1947 pojechałam na zachód i osiedliłam się niedaleko Szczecinka. Potem przeprowadziła się do Nowego Worowa. Wyszła za mąż, urodziła i wychowała ośmioro dzieci.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto