Za sprawą Józefa Lewity przypomnimy wielkie wydarzenie sprzed ponad 30 lat, jakim były dożynki i międzywojewódzka wystawa bydła rzeźnego w Mosinie koło Szczecinka. - Do niewielkiej wsi, w której na co dzień mieszkało może ze 300 osób, zjechało kilka tysięcy gości – wspomina pan Józef, ówczesny szef bazy bydła opasowego Mosina należącej do Okręgowego Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego w Koszalinie. Powierzenie organizacji wystawy, w której brały udział firmy rolne z kilku województw to było ogromne wyróżnienie i prestiż, oczko w głowie dla kierownictwa zakładów, lokalnych włodarzy, którzy chcieli się pokazać z jak najlepszej podczas dożynek z udziałem dygnitarzy z województwa.
Baza do wystawy dożynek szykowała się od miesięcy – odnowiono elewacje, położono asfalt na drogach do obór, połatano dachu i w czynie społecznym zarządzono generalne porządki. Nad wszystkim czuwał komitet dożynkowy.
- Ja tam byłem od roboty, ale faktycznie takiego najazdu gości Mosina nigdy nie przeżyła – pan Józef pokazuje pięknie wykaligrafowaną kronikę z wystawy. Był wojewoda koszaliński Jacek Czayka, sekretarz wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Ryszard Wiśniewski i prezes Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego Jan Kapica, poseł Adam Stadnik i szef PRON-u (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego) w Koszalinie poseł Józef Kiełb. Posypały się odznaczenia państwowe i resortowe.
Dożynki bez mszy
Oczywiście nie obeszło się bez ceremoniału dożynkowego (choć naturalnie obowiązkowej dziś mszy świętej). Był barwny korowód z wieńcami dożynkowymi i starostami dożynek, którymi byli Łucja Wielba z miejscowej Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, rolnik indywidualny Antoni Budźko, Halina Matysiak i Stanisław Mieczaj. Chleb wypieczony z tegorocznej mąki przekazano oficjelom. Były i tańce ludowe, występy zespołów, pokazy modeli latających, prezentacje sprzęty rolniczego i nowinek z branży, i konkurs wieńców. Laur za pierwsze miejsce przypadł Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej ze Szczecinka za wieniec wykonany przez Helenę Ławrowską z Gwdy Wielkiej. A i na ząb było co wrzucić na licznych stoiskach gastronomicznych. - Plony zbóż w województwie koszalińskim są rekordowe, wyniosły 32 kwintale z hektara, także wyniki produkcji zwierzęcej są niezłe – relacjonował ówczesny „Głos Pomorza”. - Trzeba podkreślić, że osiągnięto je przy niedostatecznym zaopatrzeniu w środki do produkcji rolnej. W imieniu władz politycznych i administracyjnych za te osiągnięcia podziękował sekretarz KW PZPR”.
Wydarzenie relacjonowała telewizja z redaktorem Bogdanem Żołtakiem i radio. - Ścisk i harmider był taki, że wywiad ze mną do radia Ryszard Ulicki robił w… toalecie, bo było to jedyne spokojne miejsce – śmieje się Józef Lewita.
Byli i oczywiście główni bohaterowie, czyli wolce i jałówki – w sumie 174 sztuki z 61 jednostek „gospodarki uspołecznionej”, czyli z PGR-ów i baz opasowych podobnych do Mosiny. Choć najwyższą ocenę uzyskała jałówka rolnika Stanisława Swobodziana.
Wspomnienie po Mosinie
Dziś po potędze bazy w Mosinie pozostało wspomnienie. Firma powstała w latach 70. z dawnej spółdzielni rolniczej i gruntów od rolników indywidualnych. Józef Lewita kierował nią przez 25 lat, niemal do samego końca PRL. - Mieliśmy 250 hektarów upraw: zboża, kukurydza, łąki – nasz rozmówca mówi, że cała produkcja była przeznaczona na żywienie bydła. Własne siano, słoma, kiszonki, pasze, resztę dokupywano od rolników. A było co żywić – w oborach w Mosinie stało zwykle około 320 sztuk jałówek i wolców, czyli wykastrowanych buhajów.
- Rocznie eksportowaliśmy około 2 tysięcy byków do Libii, Tunezji, Egiptu, Czech i Jugosławii – pan Józef wspomina, że ustawicznie był pod presją zwiększania produkcji – raz, że kraj potrzebował dewiz, dwa, że w Polsce był ciągle niedobór mięsa, reglamentowanego do schyłku PRL na kartki (każdy obywatel mógł kupić 2-3 kg wieprzowiny, wędlin i około kilograma jeszcze bardziej deficytowej wołowiny cielęcej z kością). Władze państwowe i partyjne (de facto te same) stawały na głowie, aby zapewnić pokrycie zaopatrzenia na kartki.
Koszalińskie w tych latach było mięsnym zagłębiem. Zakłady Mięsne – oprócz żywca skupowanego od rolników i PGR-ów - miały sieć własnych jednostek, w których hodowano zwierzęta rzeźne. Wśród nich Mosina była perłą w koronie. - Naszym zadaniem, jako bazy bydła opasowego, było doprowadzenie bydła skupowanego od rolników indywidualnych i PGR-ów do dobrej mięsności. Kilka miesięcy intensywnego tuczu na uwięzi sprawiało, że jałówki i wolce przybierały na wadze. Wtedy jechały do rzeźni lub na eksport. W bazie pracowało raptem 12 osób, a zyski przynosili niebotyczne.
Po przemianach ustrojowych skończyła się gospodarka niedoborów i baza w Mosinie próbowała się dostosować do ostrej konkurencji na rynku. Nie zdołała. - Wydzielono nas z zakładów mięsnych jako spółkę, którą sprywatyzowano i zaczęliśmy na własny rachunek hodować trzodę chlewną – mówi Józef Lewita. - Mieliśmy 450 macior, co roku sprzedawaliśmy około 8 tysięcy warchlaków do tuczu, ale ceny w skupie były tak niskie, że spółka upadła w latach 90. Bazę w Mosinie Agencja Nieruchomości Rolnych sprzedała, dziś prywatna firma hoduje tu świnie, choć w innej technologii niż kiedyś, co czyni cały biznes opłacalnym.
- Te wspomnienie chciałbym zadedykować organizatorom i rolnikom zaangażowanym w przygotowanie pamiętnych dożynek i wystawy w Mosinie w roku 1986 – kończy Józef Lewita.

Szymon Hołownia ma duże ego, większe ma tylko Lech Wałęsa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?