4 maja święto strażaków i ich patrona św. Floriana. Życzenia dla druhów z powiatu szczecineckiego

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Tym wozem strażacy jeździli w latach 40. nie tylko do pożarów, ale i na pochody pierwszomajowe (tu na placu Wolności). Pojazd – i jak widać hełmy – odziedziczyli po Niemcach.
Tym wozem strażacy jeździli w latach 40. nie tylko do pożarów, ale i na pochody pierwszomajowe (tu na placu Wolności). Pojazd – i jak widać hełmy – odziedziczyli po Niemcach. archiwum Sylwii Tyluś
4 maja obchodzony jest Dzień Strażaka. Życzenia nie tylko dla druhów z PSP i OSP w powiecie szczecineckim. Przypominamy, jak wiele dla nas robią.

Międzynarodowy Dzień Strażaka, ang. International Firefighters' Day – międzynarodowe święto strażaków obchodzone 4 maja, w dniu wspomnienia w Kościele katolickim Świętego Floriana. W Polsce od 2003 roku Dzień Strażaka obchodzony jest jako święto zawodowe, ustanowione przez Sejm.

Z tej okazji szczecineccy archiwiści prezentują zupełnie unikatowe zdjęcia z kroniki Zarządu Miejsko-Gminnego Ochotniczych Straży Pożarnych w Szczecinku z lat 1969-1982, całkiem niedawno odnalezione w zbiorach bibliotecznych Archiwum Państwowego w Koszalinie Oddział w Szczecinku. Dzięki nim możemy zobaczyć, jak szczecineccy strażacy gasili słynny pożar szybu naftowego w Karlinie w grudniu 1980 roku.

Wśród nich także łapiące za serce zdjęcie pasa zalanego ropą, a wycieranego przez strażaków.

Historia straży ze Szczecinka

Unikatowe zdjęcia szczecineckich strażaków publikujemy dzięki uprzejmiej zgodzie pani Sylwii Tyluś, rodzinie pierwszego komendanta straży. Także kronikę z lat 70. udało się dość szczęśliwie ocalić. Gdzieś bowiem przepadła bez śladu, ale kilka lat temu po jednej z uroczyści i zawodach OSP w Barwicach jeden z tamtejszych druhów oddał ją zastępcy komendanta ze Szczecinka, bo okazało się, że bezpiecznie przeleżała i niego.

Kopalnią wiedzy o pierwszych latach się kronika założona w roku 1970 i prowadzona przez strażaków ochotników przez kolejnych kilkanaście lat. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocalała do naszych czasów. Przenieśmy się kilka dekad wstecz… Z raportu Stefana Maczkowskiego, komendanta powiatowego z okazji 25-lecia odtworzonej jednostki w Szczecinku, wyłania się niewesoły obraz powojennej biedy – Niemcy nie zostawili po sobie w powiecie ani jednego wozu gaśniczego zdatnego do użycia. Z trudem we wsiach i majątkach opuszczonych przez dawnych mieszkańców znaleziono 10 motopomp, kilka drabin i trzy kilometry węży strażackich. A samych remiz w powiecie szczecineckim było 60! Zostały niemal ogołocone z jakiegokolwiek sprzętu, choć trudno dziś powiedzieć, ile zostało rozkradzione przez czerwonoarmistów i szabrowników. Dopiero we wspomnieniach pionierów spisanych przez szczecineckich strażaków niedawno wyszło na jaw, że pojazdy pożarnicze ze Szczecinka zagrabili Rosjanie. Propaganda PRL nie przepuszczała jednak takich informacji.

Strażaccy pionierzy

Już w połowie kwietnia 1945 roku do Szczecinka przyjechała skierowana tu przez Państwowy Urząd Repatriacyjny ekipa strażaków z Poznańskiego pod wodzą druha Serwacego Janickiego, przedwojennego strażaka, który rozpoczął werbunek do powstającej jednostki. Ta w spadku po Niemcach otrzymała remizę przy obecnej ulicy Strażackiej. Obok parterowego budynku zburzonego kilka lat temu (dziś stoi tu gustowna kamieniczka) składała się na nią wieża do suszenia węży z roku 1892. Ta istnieje do dziś i jest wkomponowana w ową kamieniczkę. Powiatowym inspektorem straży pożarnych i komendantem został Stefan Maczkowski, który tę funkcję pełnił aż do roku 1975. Pod koniec roku 1945 w Szczecinku było już 30 zawodowych strażaków, a terenie działało 30 Ochotniczych Straży Pożarnych. Z ich sprawozdań wynika, że o ile wojna nie wyrządziła wielkich szkód w zabudowie, o tyle tuż po zakończeniu walk spłonęło w powiecie ponad 60 zabudowań. W tym tak okazałe jak kwartał kamienic w we wschodniej części placu Wolności w Szczecinku, gdzie mieściła się apteka. W raporcie nie ma ani słowa, że z dymem puścili ją krasnoarmiejcy szukający spirytusu. Oficjalnie szabru, rabunku i podpaleń dopuszczali się szabrownicy, dywersanci i niedobitki armii niemieckiej. Ewentualnie pisano o „nieustalonych” przyczynach. Bywało, że strażacy – obok milicjantów i ORMO-wców – z bronią w ręku bronili mienia przed elementem wrogim władzy ludowej. Szczecinecka remiza miała na wyposażeniu 8 karabinów i sporo amunicji. UB i MO zabrała broń strażakom dopiero w roku 1945.

Ale poświęcenia druhom w tych pionierskich czasach nie sposób odmówić. Pracowali – nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach najeżonych przywilejami – aby kupić sprzęt, paliwo do samochodów strażackich, mundury. Zajmowali się m.in. rozbiórką i sprzedażą cegieł, prowadzili na własne potrzeby aprowizacyjne 15-hektarowe gospodarstwo w Kłodzinie, czy nocą wozili pasażerów bryczką dworca kolejowego, zapalali i gasili uliczne latarnie gazowe. Organizowali także zabawy taneczne i prowadzili karuzelę, która stała koło wieży świętego Mikołaja. Notabene przez kilka lat strażacy korzystali z poniemieckich mundurów i hełmów, na których namalowali orzełki, a na rękawach nosili biało-czerwone opaski. Do gaszenia używano początkowo dwukołowego wózka ręcznego z wężami i prądownicą , z czasem konie jednostce podarowali Sowieci w podziękowaniu za pomoc ugaszeniu pożaru rzeźni. Na szczęście po Niemcach została sprawna i wydajna sieć hydrantów. Dla niektórych jednostek OSP – np. w Dzikach, Czarnem Małem sprzęt gaśniczy kupowały poszczególne wsie. W ogóle do sierpnia 1945 roku strażacy zawodowi pracowali za darmo, dostawali jedynie posiłki ze stołówek magistrackiej i starościńskiej. Bywało, że płacono im spirytusem, co zresztą było najpewniejszą walutą w tych niepewnych czasach. Zdobycie żywności dla własnych rodzin wymagało już nie lada zapobiegliwości, której przez lata wojny i okupacji mieli się gdzie nauczyć. Korzystano z zapasów pozostawionych przez Niemców i paczek z UNRRY (United Nations Relief and Rehabilitation Administration
- Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy utworzona w 1943 w celu udzielenia pomocy obszarom wyzwolonym po zakończeniu II wojny światowej. Prawie 70 procent świadczeń na rzecz UNRRA, pochodziło z USA. Największymi odbiorcami były Chiny i Polska – wikipedia.

Pierwszą wypłatę strażacy dostali dopiero we wrześniu ze starostwa. Żeby było jasne – nikomu się wówczas nie przelewało i podobne trudności aprowizacyjno-finansowe dotykały praktycznie wszystkich instytucji tworzonych na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Nawet władza ludowa nie okrzepła jeszcze na tyle, aby partyjni notable pławili się w luksusach. Obecny zastępca komendanta PSP w Szczecinku Jacek Dylewski w roku 2002 rozmawiał z Józefem Opolskim, jednym z pierwszych strażaków, który tak wspominał pionierskie czasy: - Strażacy pełnili służbę 24 godziny, po których mieli 24 godziny odpoczynku, ale jak zawyły syreny, do akcji biegli wszyscy – mówił. – Wolnych mieszkań nie brakowało, a strażacy mieli możliwość zajmować lokale w pobliżu remizy.

Rządowe dotacje na utrzymanie miasta płynęły wąziutkim strumykiem z województwa w Szczecinie, ratusz radził sobie sprzedając np. cegły z rozbiórek, wiele urządzeń i przedmiotów z mienia poniemieckiego. Poznań kupił stateczek spacerowy z jeziora Trzesiecko. W ten sam sposób do Szczecina sprzedano za milion złotych 26-metrową drabinę firmy Magirus, wycyganioną wcześniej przez strażaków z transportów ewakuowanego sprzętu. Druhowie nie mogli tego odżałować, ale wiedzieli, że są pilniejsze wydatki. Zresztą taki urzędowy szaber – bo wiele maszyn i dobytku nieodpłatnie wyjechało do centralnej Polski całkiem oficjalnie - szalał na Ziemiach Odzyskanych na całego i było odgórnie tolerowany, a nawet propagowany w imię wyrównywania rachunków z okupantem. Los ziem przyłączonych do Polski był bowiem mocno niepewny i rabowano stąd co się dało.

Już w roku 1947 szczecineccy strażacy mieli do dyspozycji dwa radzieckie samochody GAZ i poniemieckiego Wanderera. Szczególnie ten ostatni – używany w czasie wojny przez SS - był dumą jednostki. Przekazali leśnicy, a strażacy własnoręcznie wyremontowali. W roku 1950 dostali z przydziału wóz angielski marki Betford. Nastały spokojniejsze czasy, rozpoczęto także regularne szkolenia i straż okrzepła. Ostatnia większa zmiana to przeprowadzka z centrum do nowej komendy przy ulicy Narutowicza pod koniec lat 70.. Strażacy urzędują w niej do dziś.

Gazeta Lubuska. Ewakuacja w Zielonej Górze. W garażu były bomby

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto
Dodaj ogłoszenie