Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Trzy dekady ze szczecinecką Mureną. Jubileusz płetwonurków z Trzesiecka [zdjęcia]

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Wideo
od 16 lat
Szczecinecki klub płetwonurków Murena świętuje 30-lecie istnienia. To sukcesorzy kluby Mors działającego od lat 60. XX wieku.

Trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie szczecineckich wodnych atrakcji bez murenowców. To oni czyszczą brzegi i plaże nad Trzesieckiem u progu sezonu, utrzymują i naprawiają podwodne elementy wyciągu nart wodnych, czy zajmują aeratorami napowietrzającymi wodę jeziora. To panowie w akwalungach witają Nowy Rok zanurzeniem i symbolicznym toastem. To oni niekiedy niestety uczestniczą także w akcjach poszukiwawczych ofiar nadwodnej brawury.

30 lat Mureny Szczecinek

Mija właśnie 30 lat od utworzenia klubu Murena. W roku 1993 szczecineckie nurkowanie, już w nowych realiach ustrojowych, odnowił świętej pamięci Ryszard Rusielik, wodniak, który m.in. opłynął kulę ziemską na pokładzie jachtu „Tropiciel”. Za jego sprawą, dzięki radom weteranów w rodzaju także nieżyjącego Bohdana Florenckiego i pomocy miasta, powstał nowy klub płetwonurków Murena. Ich domem od początku była przystań nad Trzesieckiem, dziś będąca w gestii Centrum Edukacji Ekologicznej i Rewitalizacji Jezior.

Uroczystość jubileuszowa – nie mogło być inaczej – odbyła się w piątek (27 października) w domu Mureny, czyli w przystani. Była okazja do podziękowań, m.in. dla najbardziej zasłużonych murenowców – Bogdana Ogrodowskiego, Janusza Niwińskiego, Wiesława Wawrzyniaka i Andrzeja Wojtkiewicza. Uhonorowano ich złotymi odznakami klubu. Były również podziękowania w stronę współczesnych członków klubu od służb, instytucji i ludzi, którzy na co dzień z nimi współpracują i często korzystając z pomocy płetwonurków.

Wieczór zwieńczyła biesiada, wspominki i wspólny śpiew, nie tylko szant. I przy szklaneczce rumu.

Z dziejów szczecineckich płetwonurków

To dobra okazja, aby wspomnieć weteranów i pionierów szczecineckiego podwodniactwa, z których wielu nie ma już wśród nas. Na pomysł na utworzenie klubu, wpadł Kazimierz Łoś, dziś artystyczna dusza mieszkająca w Berlinie. Były lata 60... i tak w roku 1967 powstał klub Mars. To tam trafił wspomniany Bogdan Florencki. Było to po po zakończonej służbie w tzw. „czerwonych beretach”. Był komandosem, żołnierzem słynnej 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej gdzie nauczył się nurkować. W połowie lat 60. amatorskie nurkowanie w Polsce dopiero raczkowało.

Oczywiście, płetwonurkowie, zwani wówczas nurkami lekkimi, istnieli, ale głównie w jednostkach wojskowych. Zdobycie sprzętu, akwalungów, strojów itp. wymagało nie lada sprytu i dojść. O sprzęcie z Zachodu można było tylko pomarzyć. – Sami robiliśmy np. pasy balastowe odlewając ciężarki z ołowiu i nanosząc je na parciane pasy – wspominał na naszych łamach pan Bohdan. – Rurki do nurkowania wykonywaliśmy z metalowych rurek. Mimo to Morsa garnęli się amatorzy podwodnego świata.

Klub zgromadził sporo swojego sprzętu, miał siedzibę w przystani Ligi Obrony Kraju (przy której notabene był afiliowany) przy ulicy Ordona (wówczas Wielkiego Proletariatu). Płetwonurkowie organizowali kursy, współpracowali z miastem przy czyszczeniu plaż i brzegów jeziora Trzesiecko, a na zlecenie muzeum przeczesywali dno w poszukiwaniu pamiątek historii. Współpracowano także niestety z milicją przy poszukiwaniu ciał topielców. – To był nasz świat, hobby, a dla wielu pasja – mówił Bogdan Florencki.

Upadek Morsa był wynikiem pecha, ale też i pewnego marazmu, w który z czasem wpadli członkowie klubu. Wszystko zaczęło się od słynnego pożaru przystani LOK pod koniec lat 70. Spłonęła część drewnianego hangaru, „kanciapah płetwonurków ocalała, ale w czasie akcji gaśniczej strażacy wynieśli na zewnątrz całe wyposażenie. – Pamiętam jak dziś sprzęt leżący na śniegu – mówił pan Bohdan. Część gdzieś w ogólnym zamieszaniu przepadła, trochę rzeczy uległo zniszczeniu. Gwoździem do trumny było potem zebranie LOK-u, na którym podsumowano działalność różnych sekcji. Dostało się wówczas Marsowi za rzekomy brak aktywności. Cóż, paramilitarna organizacja w rodzaju LOK niezbyt pasowała do barwnego towarzystwa i oryginałów schodzących nie wiadomo po co pod wodę. Gdzieś w 1980 roku Mors oficjalnie zaprzestał działalności, a w stanie wojennym to już szans na reaktywację nie było żadnych.

Na reaktywację – już jako Murena – środowisko szczecineckich podwodniaków musiało czekać kilkanaście lat do zmian ustrojowych w Polsce. Kiedy spaliła się częściowo przystań LOK i kiedy rozwiązano sekcję, pan Florencki zaprzyjaźnił się z Eugeniuszem Kuźmickim, szefem przystani międzyszkolnej. Chodził, chodził i wychodził. I tak powstawała Murena.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szczecinek.naszemiasto.pl Nasze Miasto